Liryczne oblicze
…
Tak jak obiecałam, ukazuję tę stronę siebie którą widać najwyraźniej,
nad którą nie mam kontroli.Melancholie władają moim życiem.
Nie lubię melancholii a jednocześnie niesamowicie pragnę.
Muzyka taka jak ta sprawia że budzą się we mnie słowa, piękne i czułe.
Słowa których nie ma komu ofiarować.
Nazywam to intymną rozmową z alter ego aby móc je wypowiadać choćby w eter.
Być może komuś sprawią przyjemność, wzruszą albo przywołają uśmiech na twarzy.
Niech więc słowa te zaistnieją,być może będą tylko zlepkiem czarnych znaków
na bieli monitora, a może ktoś nada im własny sens i wymowę.
Jest we mnie gorące pragnienie. Niewinne, naiwne i takie… pełne wiary…
które buduje mosty ponad rzeczywistością, pełne cudownej nadziei.
Jest młodość jeszcze młoda, nienasycona, popędliwa i taka… wciąż uparta…
nieuchwytna jak w okresie dojrzewania.
Z piasku buduje zamki wymyślone, znów tracę czas
i siebie daję bez ograniczeń, weź co zechcesz , w zamian nie proszę o nic,
pozwól mi tylko cieszyć się Twoim cudownym istnieniem.
Nie umiem już spać samotnie,myśl słodka
wiruje w powietrzu, tańczy po kątach
by wreszcie zniknąć zapadając wyraźnym obrazem w sen.
Z samego nieba się zjawiłeś jak anioł
w ramionach uniosłeś tuląc spokojem
aż zasnęłam jak dziecko, radosna, lekka jak wiatr.
Teraz cieszę się wspomnieniem uśmiechu i ciszą,
najpiękniejszą ciszą ze wszystkich znanych mi cisz,
wypełniona Tobą po krańce świadomości i jeszcze głębiej.
Ubierasz mnie w swoje skrzydła i uczysz latać
abym i ja stała się aniołem, a z ust Twoich tak pięknych i miękkich
wypłynęła przepowiednia i dała mi nadzieję na odrodzenie tkliwości
które nadeszło i będzie trwać do ostatniego tchu.
Patrzę w Ciebie – słońce, a ono daje oczom iskrę wiecznego płomienia,
wizję wzdychających kwiatów pijanych poranną rosą i najcudowniejszym z pragnień,
bycia wszechświatem i czasem jednocześnie.
Zasiewasz we mnie łan nasion mądrości które już wkrótce wydadzą stokrotny plon.
Pozwalasz nocą śnić o lataniu i ubranie nosić z piór,
później patrzysz jak moim słowom wyrastają skrzydła.
a one szybują do Ciebie przez bezkresne błękity
by miejsca dla siebie znaleźć najmniejszy kawałeczek
i osiąść lekko jak ptasi puch.
Przechowuję dźwięki Twego głosu, przez spragnione ucho przeciskają się
i szepczą mile, tak zwyczajnie, słucham ich uważnie
chcąc jeszcze usłyszeć kolejne powtórzenie echa.
Niewidzialne uczucia noszę w sobie w ciszy płomienia
dbając o to by się nie rozbiegły jak szalone.
Widzę przed sobą drogę, migocące światła wyobraźni.
Już wiem czym jest niebo, ale wciąż mi do niego za daleko
i marzę o tym najcichszym niebie w Twoich objęciach.
Znaleźć swój ponad-wymiarowy, maleńki, najmniejszy kąt tylko dla siebie.
Tęsknię za tym spokojnym pokarmem z Twej duszy,
za dotykiem czułych dłoni, odrobiną szczerej tkliwości.
Innego szczęścia mi nie trzeba, inne w mej głowie się nie mieści.
ładna historyjka…