Ona



bezmiarem kształtu dłoni
na krawędzi życia tęsknie czeka
by dać siebie bez skargi
za wszystkie niewidzące spojrzenia

w zmrużonych oczach prawdziwa
przypruszona popiołem sztorm
rozpętuje jednym oddechem ciszy
pozwalając ustom wybuchać i gasnąć

dotyki zegara mami i rozpędza
łasząc się najczulszą z póz
płonąc jak drewno w kominku
zrywa zieleń ostatnią pod powiekami

w porze co sen jeszcze tka
woła anioły by z nimi tańczyć
lecz umie tylko jak pies kulawy
wałęsać się po drogach za okruchami

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *