Nic nie poradzę. Jak krwiopijca wysysasz ze mnie przywiązanie. Poddaję się, bez wahania nadstawiam szyję, ssij, niech płoną skronie, niech ciało drży w gorączce. Na zawsze. Blada skóra doda powabu. Zatrzymana w próżni, piękna niezmiennie. Dla ciebie.
Nadchodzi, ta cisza z twych oczu. Przeklęta. Mówiąca zbyt wiele, by wciąż wierzyć. Jeszcze jedna, ostatnia szansa, by spłonąć bez echa. Ćma się nie waha ani chwili, ku niemu podąża bez strachu.
Cichutko krąży przesuwając granice. Odganiana, namiętnie wraca. W swym szaleństwie pragnąc jedynie odrobiny ciepłych promieni.
Świadomie?, zbliża się. Jeszcze i jeszcze, jeszcze, najbliżej jak się da. Za późno gdy się spostrzeże.
Płomień trawi delikatne ciało, zadając śmierć w rozkosznej euforii. Żałuje? Czy jest szczęśliwa? Świadoma? Czy bezmyślna?
Chciałabym mieć anioła, który nigdy nie przestanie czuwać nade mną. Kiedy dzień chyli się ku śmierci a przyszłość czyha we mgle i nic nie zdoła jej powstrzymać.
Wtedy bardzo pragnę mieć przy boku twego anioła na jedną małą chwilę radości. Kiedy nie mogę spać a noce ranią jak nigdy, swą zimną i obcą pustką, gdy upadam w ciszy.
Pierwszy i ostatni pocałunek. Nieprzemijający dreszcz. Wszystko to trwa wewnątrz ze swą siłą i doprowadza do obłędu. I w tym wszystkim, Ty, hipokryta, udający przyjaciela. Proszę. Przestań. Przetnij linę, zawróć zegary. Niech co dobre i złe nigdy się nie zdarzy.
Płoną anielskie skrzydła na proch. Piekło jest teraz drogą którą muszę przejść. Jak w iluzjonie, zabieram ostatnie westchnienie by zamrozić wspomnienia w rytmie spadającego śniegu. Opowiadając historię, której nikt nie rozumie.
To kim jesteśmy i gdzie, jest bez znaczenia. Historia dalej popełnia swój bieg. A piękno rozkwita, podczas tej podróży bezgranicznej samotności zgubionych dusz. Gdy cisza powróci, przyniesie oddech pokuty.
Zamykam oczy, kiedy budzi się świt zaczynam śnić, o tym co być może, by nie wracać do starych dni. Ten skrawek nieba został zakotwiczony głęboko i nikt nie zdoła rozpętać w nim burzy.
Znów aż do świtu, słyszę śmiech, blaskiem świec odbijający się od powiek. Szeptem niosą go do mnie anioły. Tak pięknie, że aż czerwień rozpalona bielą w ciemnościach lśni.
Ufność. To Ona jest moim grzechem. Pożądanie, które od wewnątrz pali zagubione w ciemnościach, zwodzi i nęci swoją ofiarę. Dla jednej tej chwili, oddam duszę diabłu.
Powiem bądź i będziesz moją winą i karą. Odkupieniem za śmierć za wolę własną. …
Już tylko muzyka dociera do mojego wnętrza. Ale czasami wywołuje też pozytywne emocje. Przecież z życia powinno się czerpać tylko szczęście. Patrząc na wielkie rzeczy zapominamy jak wiele piękna przemyka nam przed oczami. Uśmiech. Spojrzenie. Westchnienie.
Ja już otworzyłam oczy. A Ty?
Niech wspomnienia tego co było złe pozostaną tylko wspomnieniami. A nowe stwórzmy sobie sami. W tańcu pragnień, który przyniesie nam spełnienie. A kiedy się zgubisz. Ja i tak Cię odnajdę. I choć droga może być trudna i niebezpieczna. Zrobię wszystko, żeby choć przez chwilę móc zobaczyć uśmiech na Twojej pięknej twarzy.