Chciałabym mieć anioła,
który nigdy nie przestanie czuwać nade mną.
Kiedy dzień chyli się ku śmierci a przyszłość czyha
we mgle i nic nie zdoła jej powstrzymać.
Wtedy bardzo pragnę mieć przy boku
twego anioła na jedną małą chwilę radości.
Kiedy nie mogę spać a noce ranią jak nigdy,
swą zimną i obcą pustką, gdy upadam w ciszy.
Pierwszy i ostatni pocałunek. Nieprzemijający dreszcz.
Wszystko to trwa wewnątrz ze swą siłą i doprowadza do obłędu.
I w tym wszystkim, Ty, hipokryta, udający przyjaciela.
Proszę. Przestań. Przetnij linę, zawróć zegary.
Niech co dobre i złe nigdy się nie zdarzy.
Płoną anielskie skrzydła na proch.
Piekło jest teraz drogą którą muszę przejść.
Jak w iluzjonie, zabieram ostatnie westchnienie
by zamrozić wspomnienia w rytmie spadającego śniegu.
Opowiadając historię, której nikt nie rozumie.
To kim jesteśmy i gdzie, jest bez znaczenia.
Historia dalej popełnia swój bieg.
A piękno rozkwita, podczas tej podróży
bezgranicznej samotności zgubionych dusz.
Gdy cisza powróci, przyniesie oddech pokuty.
Zamykam oczy, kiedy budzi się świt zaczynam śnić,
o tym co być może, by nie wracać do starych dni.
Ten skrawek nieba został zakotwiczony głęboko
i nikt nie zdoła rozpętać w nim burzy.
Znów aż do świtu, słyszę śmiech,
blaskiem świec odbijający się od powiek.
Szeptem niosą go do mnie anioły.
Tak pięknie, że aż czerwień rozpalona
bielą w ciemnościach lśni.
Ufność. To Ona jest moim grzechem.
Pożądanie, które od wewnątrz pali
zagubione w ciemnościach, zwodzi i nęci swoją ofiarę.
Dla jednej tej chwili, oddam duszę diabłu.
Powiem bądź i będziesz moją winą i karą.
Odkupieniem za śmierć za wolę własną. …
:wine: