Na krawędzi.


Zachwyciło mnie zło, czekam bez tchu.
Boję się, niepojęta jest ta moc.
Smakuje tak słodko, pierwszy haust.
Nagle z oczu spada zasłona, widać cały fałsz.

Wreszcie obudziłam się by żyć.
Mimo, że zabrnęłam w mrok.
Już się nie boję, zjadam lęk.
Połykam ostatnie łzy.

Całkowita iluzja boga.
W imię, którego, chciało się iść.
Przesłoniła prawdę.
Nebieski pan to mit.

Teraz, bez spadania, bez wachania.
Skaczę w przepaść, lecę, jaki spokój.
Zło wyzwala gniew, nie dowiary.
Rozumiem każdy znak, jestem źródłem

Śmierć jest mi mamką.
Czule tuli w swoich ramionach.
Teraz już, niczego mi nie brak.
Leżę w miękkiej, czarnej pościeli.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *